Deklamacja na hiszpańskim dworze to często wspominana ciekawostka związana z twórczością Sofii Casanovy Lutosławskiej – hiszpańskiej poetki i pisarki, związanej z Polską poprzez małżeństwo z najstarszym synem drozdowskiego dziedzica. Jak wspomina te chwile sama bohaterka, możemy dowiedzieć się wyjątkowo, bo „z pierwszej ręki” – z wywiadu, jaki ukazał się z poetką w Tygodniku Polskim z 1927 roku. Zofja Casanova, jak relacjonuje autor wywiadu, przybyła wtedy na dłużej do Polski i była z honorami przyjmowana przez Pen Club.
Fot. Sofía Pérez Eguia y Casanova de Lutosławski (ur. 30.09.1861 w A Coruñi, zm. 16.01.1958 w Poznaniu)
Fragment artykułu:
Z mojej karjery…
„Sofia Casanova-Lutosławska” (pisownia oryginalna)
Wspomnienie ciekawego epizodu ze swojego życia, które nam opowiedziała poetka dotyczy właśnie obyczajów dworu monarszego.
– Jedno z literackich towarzystw w Madrycie rozpisało w swoim czasie konkurs na poemat pod tytułem „El Trabajo” (Praca). Małą byłam wówczas dziewczynką. Poemat, który napisałam nie tyle podyktowała mi głowa, ale serce. Stworzyłam kilkanaście strof, które odczytałam mym znajomym. Młodociana ta poezja spodobała im się bardzo, więc słuch o tym utworze szybko rozszedł się wśród innych znajomych, którzy zkolei donieśli o nim literatom, ogniskującym się przy lubiącym poezje królu.
Wieść do króla o moim utworze dotarła.
Zawezwał mnie na dwór i tam przyjął osobiście bez świadków.
– Słyszałem, że napisała pani ładny poemat, o którym szeroko mówią w Madrycie – odezwał się Alfons XII, ojciec obecnie panującego monarchy – proszę mi zarecytować parę strof…
Onieśmielona, a zarazem uradowana, poczęłam deklamować poemat. Podobał się widocznie królowi, gdyż skoro tylko ukończyłam deklamację, odezwał się:
– Niechże pani będzie tak grzeczna i powtórzy raz jeszcze.
Oczywista, iż prośba króla, była dla mnie rozkazem, więc znowu zaczęłam deklamować, gdy wtem… z brzękiem ostróg i pałasza wszedł „el Grande Guardie” – pierwszy adjutant Jego Królewskiej Mości i zameldował:
– Wasza Królewska Mość. Jego Ekscelencja, premier.
Król, nie przestając mnie słuchać, odpowiedział adjutantowi:
– Dobrze, niech zaczeka…
„El guardie” skłonił się i wyszedł.
Skończyłam deklamację. Lecz król Alfons XII polecił jeszcze raz powtórzyć.
Mówiłam wiersze, a obok, w sali recepcyjnej czekał (czy cierpliwie?) pierwszy w państwie mąż po królu, prezydent ministrów, Canovas del Castillo.
Znów wszedł adiutant.
– Zaraz idę – odezwał się król i dopiero, gdy skończyłam, pożegnał się ze mną i poszedł załatwić z pierwszym ministrem sprawy państwowe.
To jest dowodem tradycji królewskiego pałacu madryckiego. Dowodzi to poczucia piękna, na które wrażliwi są jego mieszkańcy, oddając hołd moim poetyckim poczynaniom.
Jakiem jeszcze innem wspomnieniem mogłaby się pani z nami podzielić?
– Czemu nie. Oto moment, naprzykład który zawdzięczam mojej popularności w Hiszpanji.
Więźniowe wysłali do mnie adres, bym się wstawiła u dworu o amnestię. Było to w roku 1918, prawie natychmiast po zawieszeniu broni. Zgodziłam się to uczynić i w następstwie napisałam artykuł w wychodzącym w Madrycie piśmie „A.B.C.”, domagając się amnestji. Premierem wówczas był Maura. Amnestja została wyjednana u króla. Jestem głęboko przekonania, że i bez mojej interwencji amnestja również byłaby ogłoszona.
To samo nastąpiło po raz wtóry w niedawnem czasie. Znów dostałam adres więźniów z tą samą prośbą. Sprawiło mi to wielką przyjemność, że ci odcięci od świata ludzie pamiętają o mnie i do tego stopnia wierzą we mnie.
– Czy można wiedzieć, co panią właściwie skłoniło do pisania?
– Sentyment, uczucie, które po hiszpańsku zwiemy „morrinia” – tęsknota. Za czem?.. myśl goni za czemś nieograniczonem… dalekiem…
M.G.