Z Jackiem Szymańskim, tenorem Opery Bałtyckiej w Gdańsku, pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym Festiwalu Muzyczne Dni Drozdowo-Łomża rozmawia Zbigniew Biernacki
Część druga rozmowy
Po ukończeniu Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia w Łomży postanowiłem zdawać na studia muzyczne do Warszawy. Co prawda egzamin do akademii zdałem, ale nie zostałem przyjęty.
Groziło mi więc powołanie do wojska. Postanowiłem, że ukryję się przed wojskiem w... wojsku. Zatrudniłem się więc w Centralnym Zespole Wojska Polskiego w Warszawie. Dyrektorem artystycznym zespołu był wówczas Bolesław Szulia. Tam zacząłem śpiewać pieśni o Leninie i inne utwory patriotyczne typu „Rogatywko ty rogata". Ponieważ ten repertuar mało mnie interesował i wciąż myślałem o studiach muzycznych, to często byłem nieobecny w pracy. Jeździłem na konsultacje i przygotowywałem się do czekających mnie egzaminów. W estradzie wojskowej pracowałem jeden sezon 87/88. Po roku takiego lawirowania postanowiłem zdawać do Akademii Muzycznej w Gdańsku. I tu powtórzyła się sytuacja z poprzedniego roku, po egzaminach nie znalazłem swojego nazwiska na liście studentów przyjętych na I rok studiów. Pomyślałem sobie, że teraz to już na dobre mnie wezmą w kamasze. Stojąc na korytarzu usłyszałem, że jestem personalnie wzywany do dziekanatu, w którym usłyszałem, że nie zostałem przyjęty na I rok, ponieważ się nie kwalifikuję. Ku mojemu zdumieniu dowiedziałem się, że zostałem przyjęty od razu na drugi rok. Tak więc sześcioletnie studia trwały w moim przypadku pięć lat. Może były krótsze, ale bardzo pracowite, bo oprócz przedmiotów, które musiałem zaliczyć, dodatkowo jeszcze pracowałem.
Jakiego rodzaju to była praca?
Koncertowałem wówczas z różnymi filharmoniami śpiewając muzykę oratoryjno-kantatową. Przynajmniej dwa razy w miesiącu wyjeżdżałem na koncerty. Podczas gdy koledzy ze studiów prowadzili normalne życie studenckie ja nigdy nie miałem na nic czasu. Wliczając moje koncertowanie podczas studiów mogę powiedzieć, że mam już ponad dwudziestoletni dorobek działalności artystycznej.
Rozumiem, że Twój debiut artystyczny miał miejsce jeszcze na studiach?
Tak. Mój debiut artystyczny czyli estradowy to występ w Bielsko Białej z Orkiestrą Polskiego Radia i Telewizji oraz Chórem Polskiego Radia i Telewizji w Krakowie. Śpiewałem tam jako solista w „Requiem" W.A. Mozarta. To był rok 1989. Natomiast mój debiut sceniczny miał miejsce na deskach Opery Bałtyckiej w Gdańsku w 1992 r. gdzie zaśpiewałem partię Camila w „Wesołej wdówce" Franciszka Lehara. To była już duża, trudna i poważna rola. Ale tak naprawdę to nie wiem, czy ten mój debiut zaczyna się od mojego pierwszego koncertu, czy też od mojego pierwszego honorarium w Białymstoku. Gdy przygotowywałem przewód doktorski, to nie potrafiłem sprecyzować daty moich debiutów.
Skąd wziął się pomysł Festiwalu Muzyczne Dni Drozdowo-Łomża?
Drozdowo odwiedzałem już jako przedszkolak. Pamiętam ostatnią dziedziczkę tego dworu. Pamiętam też chaszcze i pokrzywy w parku dworskim. To miejsce wydawało mi się tajemnicze i zawsze mnie intrygowało, dlatego lubiłem tu przyjeżdżać. Gdy powstało Muzeum Przyrody w Drozdowie, to zainteresowałem się tym miejscem, ponieważ uznałem, że tu jest dobra akustyka i że można tu organizować koncerty. Rozmawiałem wtedy o tym z ówczesnym dyrektorem muzeum - Panem Andrzejem Chylem oraz z jego żoną Stasią. Oni co prawda mnie słuchali, ale te moje pomysły traktowali jako nierealne marzenia młodego chłopaka.
Podczas studiów nie miałem wiele wolnego czasu, ponieważ oprócz nauki ciągle koncertowałem, a w wakacje wyjeżdżałem na zarobek do Niemiec, gdzie pracowałem w knajpach i w hotelach. W wolnych chwilach ćwiczyłem śpiewanie.
Po studiach, które ukończyłem w 1993 r. zatrudniłem się w Szczecinie jako artysta kontraktowy i wykonując wolny zawód nareszcie miałem trochę czasu. Wtedy to moje pomysły dotyczące Drozdowa ożyły. W styczniu 1994 r. przyjechałem do dworku Lutosławskich i zaproponowałem Pani Stasi Chyl, która po śmierci męża w1990 r. objęła kierownictwo muzeum, abyśmy zorganizowali w Drozdowie jakieś wydarzenie muzyczne. W odpowiedzi usłyszałem, że to świetny pomysł, ale niestety nie ma na to pieniędzy. Zaproponowałem więc zorganizowanie koncertu kolęd, podczas którego zbierzemy pieniądze od publiczności z przeznaczeniem na zwrot kosztów przejazdu dla artystów. I tak to się zaczęło...
W następnej części rozmowy Jacek Szymański opowie o historii festiwalu, jego kulisach oraz planach na przyszłość.