MKDNiS logo Czarne 1

Program Ochrona zabytków
Zadanie pn. Drozdowo, dwór Lutosławskich, Muzeum Przyrody
(XIX w.): wymiana pokrycia dachowego wraz z rynnami,
wymiana świetlika oraz renowacja kominów w części willowej
muzeum dofinansowano ze środków
Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu

ROZDZIAŁ IV

„TAK MUSI BYĆ”

W niedzielę po południu zapowiedział pan Barski swą wizytę. Żona jego pierwszy raz widziała Zazę stropioną. Najpierw wybuchnęła śmiechem, potem zapowiedziała, że nie zostanie w domu, potem fryzowała się szczególnie starannie, mówiąc, że chce się ojcu podobać, a wreszcie zrobiła matce scenę.

– Mówię, mamo, że to jest coś wariackiego. Mnie tam wszystko jedno, ale ty srogo pożałujesz podobnej historii. Co ty wiesz, czym jest mój ojciec dziś – może on dorobił się majątku na fałszerstwach? może jest notowany w policji? co ty wiesz?

Pani Barska, której miłe oczy były tego dnia powiększone, wpatrzyła się w córkę bez słów.

– Nie może być – szepnęła po chwili – co też ty mówisz... Dlaczego miałby być notowany przez policję?

– A czy ja wiem! Przecież jest przestępcą.

– Jakim przestępcą? – wykrzyknęła ze strachem pani Barska.

– Jezus Maria! Porozumieć się z tobą dziś jest trudno. No, zwyczajnym przestępcą, skoro porzucił ciebie przed moim urodzeniem i zostawił samą.

– Ach, to co innego.

A po jakimś czasie dodała nieśmiało.

– Zabezpieczył mnie przecież...

– Naturalnie, jeśli ty jesteś zadowolona, to po co ja mam mieć jakieś pretensje.

To rzekłszy wstała i wyszła z pokoju zamykając drzwi zbyt głośno.

O czwartej po południu, w ulewny deszcz i przy nagłej wichurze listopadowej, na Hożą przyszedł pan Barski. Zazy nie było w domu. Pani Barska, w wizytowej sukni, otworzywszy mężowi drzwi wpuściła go do małego saloniku, a sama poszła do sypialnego, aby się przez chwilę uspokoić w samotności. Powąchała wody kolońskiej i wytarła nią skronie. Później spojrzała w lustro, które odbiło twarz zwiędłą o ładnych rysach.

Gdy weszła do saloniku, gdzie okna były zalane strugami deszczu i panowała prawie ciemność, pan Barski wstał.

– Dziecka nie ma? – zapytał z prostotą.

 Dziecka! Zaza ma lat dziewiętnaście – powiedziała cicho.

– Tak – odrzekł – ale nie widziałem jej i chciałbym zobaczyć.

– Siadaj – proszę.

– Dziękuję. Bardzo ci byłem wdzięczny za list. Widzisz, ja jestem chory, a wobec tego – trzeba myśleć o przyszłości.

Rzucił szybkie spojrzenie na żonę, a widząc, że milczy, nie doczekawszy się słowa – ciągnął:

– Myślę, że najlepiej nic nie wspominać. Sam mój powrót – wiesz, co znaczy. Że nie mogę żyć spokojnie z tym, że się wam dzieje krzywda. Skąd to przyszło? – nie wiem. Wiele lat nie myślałem o tym ani wcale o was. I nagle przychodzi postanowienie, które wynika – czy ja wiem? którego nie można zmienić.

Spojrzał na panią Barską i zobaczył, że po jej spokojnej twarzy płyną łzy.

– Nie płacz – byłaś zupełnie spokojna, gdy ciebie zobaczyłem wówczas na ulicy. Trzeba ten spokój zachować.

– Tak – odpowiedziała.

– Biedna! – rzekł bezwiednie – może ci gorzej będzie teraz, niż było w ostatnich latach, ale tak musi być.

– Tak.

– Jakie usposobienie ma...

– Zaza – szepnęła matka.

– A tak, Zaza... Czy jest wesoła?

– Bardzo, wesoła i dziecinna, wszystko bierze lekko.

– Tak, że nie myślisz, aby w związku ze mną... czekało ją jakie cierpienie?

– Cierpienie? niee – ona nie wie, co to jest cierpienie. Jest pogodna.

Pokiwał głową bez uśmiechu.

– A – jest dobra dla ciebie?

– Bardzo dobra.

Rozejrzał się wokoło. Nie pamiętał tych ścian, a mieszkał tu parę lat.

– Mieszkania... może ja poszukam – prawda?

– Tak – rumieniec pokrył twarz pani Barskiej – tu by było ciasno...

W tej chwili oboje pomyśleli to samo: że w szczęściu nie było tu ciasno.

Pan Barski, nie patrząc w oczy żonie, rzekł:

– Ja myślę, że im prędzej, tym lepiej. – Od pierwszego grudnia, dobrze?

Pani Barskiej, mieszkającej tu lat przeszło dwadzieścia, nowina ta wydała się przykra.

– Trudno, pewno, że lepiej od razu, ale...

– Chodzi o dziecko – rozumiesz? – powiedział możliwie łagodnie.

– Rozumiem, rozumiem, tylko chciałabym w tej samej dzielnicy – tak przywykłam – kościół św. Aleksandra... Nie mogę tak nagle wszystkiego zmieniać, chciałabym, żeby chociaż ulice zostały te same.

Cień uśmiechu pokazał się na twarzy bladego mężczyzny.

– Postaram się. Ale musi być słońce. Tu go nie ma, zdaje mi się, nigdy?

– Nie, tu słońca nie bywa nigdy – odpowiedziała uprzejmie.

I proste słowa nabrały mimo woli dla obojga uroczystego charakteru.

Tu słońca nie było nigdy. Czy gdzie indziej będzie?

ROZDZIAŁ V

ROZMOWA

Pan Leon Barski wzrokiem nieruchomym wpatrywał się w córkę. Przyszła do niego bez uprzedzenia, uważając, że to jest najlepsza forma zawarcia spóźnionej znajomości.

Podała służącej swój bilet i zapamiętała twarz starej kobiety: „Można ją będzie zatrzymać na nowym mieszkaniu”.

Nie czuła się wcale zmieszana, ale gdy usłyszała głos jej: „Proszę!” i została wprowadzona do zbytkownego gabinetu, to zaniepokoił ją widok bożków chińskich, stojących na półkach, oraz jej własny pomysł.

– „Głupia historia, przedstawiać się własnemu ojcu – nie wiem, jak ja wybrnę”.

Gdy pan Barski wszedł, odezwała się naturalnym głosem.

– Czas już się poznać, proszę ojca, bo mamy razem mieszkać.

Chciała się roześmiać, ale zobaczyła jego wzrok nieruchomy, spojrzenie zarazem puste i ciężkie, właściwe ciężko chorym ludziom, i zamilkła.

– Zaza! – powiedział prawie swobodnie, ale z jakąś pieszczotą w głosie, która mogła pokrywać wzruszenie. – Siadaj, dziecko drogie. Muszę ci się przypatrzyć. Nieraz myślałem, jak też wyglądasz.

Zaza ledwo powstrzymała okrzyk niechęci na słowa ojca, w które uwierzyć nie podobna. Mieszkał w tym samym mieście – kilkanaście lat i nie odezwał się nigdy, a „myślał, jak ona wygląda”. Co za niedorzeczność.

Na twarzy jej błysnęła owa sucha iskra krytyki, którą jak z kamienia krzesze dziś młodzież z własnych uprzedzeń.

– Myślałem naprawdę – rzekł po jakimś czasie – ale jestem chory, myśl jest nieruchoma.

Jak jego oczy – zastanawiała się Zaza. – To możliwe, może on ma rację.

I spojrzała prosto w twarz ojca z rodzajem szacunku.

– Ojciec tak młodo wygląda – rzekła cicho.

– Ale czuję się bardzo stary.

Aha, a póki był młody, to nie chciał być z nami – przemknęło Zazie przez myśl.

– Nie umiem pielęgnować chorych, w ogóle mało co umiem, ale jestem wesoła, może to ojcu będzie miłe w domu.

– Na pewno będzie miłe – odpowiedział zmęczonym głosem – a... pensję skończyłaś?

– Och, dawno. Jestem już samodzielna osoba.

Instynktownie starała się w jego oczach pokazać niezależnie od matki – nie chciała, aby je widział wyobraźnią razem...

– A... lubisz czytać? – zapytał miękko.

– Nie bardzo. Wolę ludzi od książek.

– Szczęśliwa jesteś. Ja wolę książki.

– Ma ojciec co nowego, ciekawego? to może bym spróbowała – spytała niedbale.

– O, jest masa nowych rzeczy, wiele pięknych książek. Będziesz je miała w domu blisko, pewno się zachęcisz.

– Wątpię, ale zobaczymy.

Patrzał na wąską, trochę ostrą twarz Zazy, w której tkwiła jednak w czymś nieuchwytnym – porywająca kobiecość. Jak dawno nie zauważył u kobiet tej właśnie kobiecości, będącej źródłem nieustannego powodzenia. Miała ją droga jego Zmarła, w stopniu takim, że samo wspomnienie wprost przeszywa mu serce. Potem nie patrzał na kobiety – żył jak pustelnik, był – człowiekiem skończonym. Żona nie obudziła w nim nigdy zrozumienia potęgi kobiecości – ale Zmarła – tak.

A teraz to dziecko własne, nieznane – budzi coś nieokreślonego, co też napawa go przekonaniem, że ma do czynienia z jakąś siłą. Może – to uczucie ojcowskie? – nie wie. Ale zaczyna patrzeć na Zazę z upodobaniem. Bolesne zażenowanie pierwszego momentu minęło. Zdaje sobie sprawę z natury córki, widzi, że ma do czynienia nie z byle kim. Nie jest mu już obca.

Zaza w tej chwili uśmiechnęła się do niego. Ach, jakaż młoda, jakie zęby, jakie dziecinne usta! To mu coś przypomina, od czego miło mu się robi. 0, tak, ona jest podobna do Ludwika, brata kochanego, który umarł właśnie będąc w jej wieku i miał też pełne usta i błyszczące zęby. Więc ona jest Barska. To ciekawe. Panna Barska, jego córka...

Chciałby jej tłumaczyć wiele rzeczy... Na pewno by zrozumiała. Może by go usprawiedliwiła nawet – a to by było uspokajające... Czoło ma trochę podobne do jego matki: czy też ma taki charakter, jak miała wspaniała staruszka? Zawiezie Zazę na wieś, do rodzinnego domu. Jak też ją tam przyjmą – a jej czy się spodoba?

Zaza zauważyła, że puste jego spojrzenie czymś się zapełnia. Że ojciec coś przed sobą widzi... Przypisała to swemu urokowi i prawie wesoło zawołała:

– Ależ ojciec nie jest taki chory. Tylko się trzeba rozruszać.

Potrząsnął przecząco głową.

– Zauważyłem właśnie, że jesteś podobna do mego brata, którego bardzo kochałem.

– A teraz ojciec już go nie kocha?

– Kocham, ale umarł.

– A ja jestem podobna do umarłego? Dziękuję – rzekła tonem wyrażającym całą pretensję do związków nieznanej sobie najbliższej rodziny.

Barski odczuł to, ale musiał powiedzieć:

– Uspokój się. Jesteś też podobna do 80– letniej staruszki niezwykłej, która była piękna.

Zawarte w tym pochlebstwo, chociaż uboczne, wyłagodziło twarz Zazy.

– A, to co innego. Mnie mówili czasem, że jestem podobna do ojca.

– „Mówili” – pomyślał Barski – „nie chce powoływać się na matkę – to jest delikatność”.

– Czy ojciec znalazł już mieszkanie? – przerwała, aby oderwać myśl obojga w innym kierunku.

– Szukam – był widocznie zaskoczony tym, że inicjatywa rozmowy była w jej ręku – chciałbym znaleźć jak najlepsze.

– Słyszałem, że ojciec jest higienistą?

– Higienistą? W jakim sensie?

– Chce ojciec koniecznie słońca w mieszkaniu.

– Ach, to! To jest elementarna potrzeba. Ty jej nie odczuwasz?

Chciała zapytać, od kiedy on tę potrzebę odczuwa, skoro skazał ją na przebywanie od urodzenia w mieszkaniu północnym – ale odpowiedziała tylko, wydymając usta:

– Słońca szukam poza domem. W domu siedzę mało.

– Jesteś zdrowa. Ja muszę dbać o te rzeczy – i westchnął.

Skinęła głową, rozglądając się.

– Ładnie tu i jasno. Tylko te bożki są okropne.

– Żebyś wiedziała, jakie to miłe towarzystwo! Każdy uśmiecha się inaczej. Każdy jest mądry. Popatrz na te twarze, można z nimi prawie rozmawiać, takie pojmujące wszystko fizjognomie!

– I ojciec kolekcjonuje te brzuszki chińskie? – zapytała widząc otyłe kształty posążków.

– Chodzi mi raczej o oczy i o usta. Zresztą dziś nie kolekcjonuję i jeśli ci...

Chciał powiedzieć, że jeśli jej przeszkadzają, usunie je, ale doznał wstrząsu. Skąd taka myśl? Na tych mądrych twarzach buddyjskich spoczywały często cudowne oczy jego Zmarłej. Czasem głaskała ręką, ruchem niezapomnianym, te głowy z drzewa... Ach, co za pomysł. Usunąć te posążki? Nigdy.

I było mu źle, nieswojo – odszedł na olbrzymią odległość od swojej córki.

– Co to będzie? – przeraził się – za pierwszym widzeniem robię coś, co jest rodzajem zdrady wobec Zmarłej – skąd to się wzięło?

Prawie z wyrzutem spojrzał na córkę, a ona powiedziała:

– Nic mi te bożki nie przeszkadzają. Ojciec je lubi – prawda? Wszystko, co było, musi zostać, bo ojciec z tym żył... Niech ojciec nigdy nic dla mnie nie robi, lecz żyje dla siebie – tak nam będzie dobrze. – Ja też nie potrafiłabym dlatego, że ojciec wraca, porzucić żadnej z tych rzeczy, które zdobyłam sama.

Mimo woli mówiła z powagą i wielkimi oczyma patrzała mu w oczy.

Barskiemu się wydawało, że Zaza robi aluzję do Zmarłej, i wzruszył się. Ona zaś miała na myśli tylko sprawę Loca i konieczność bliskiej decyzji.

– Będzie dobrze – powiedział ogólnikowo. – Pragnę tego i wiele poświęcę na to, aby było dobrze. Ale bożki zostaną – zmarszczył brwi – bo są moimi przyjaciółmi, były ze mną w samotności, rozumiesz to? W tym domu je nawet pieszczono – dodał pierwszy raz tonem jasno wyrażającym w jego pojęciu hołd dla Zmarłej.

Lecz Zaza, która nic nie wiedziała o przeszłości ojca, zdziwiła się.

– Ależ owszem, naturalnie, zostaną – powiedziała lekko.

„Delikatna!” – drugi raz w ciągu krótkiej rozmowy pomyślał ojciec, biorąc jej odpowiedź za ukryte porozumienie.

Zaza wstała, a on doznał ulgi.

Byłaby odeszła już wcześniej, sama czuła się też zmęczona, ale nie wiedziała, jak pożegnać ojca i to ją powstrzymywało. Czy pocałować go w rękę? czy w twarz? a może wcale? No, potrząsnąć jego prawicą jak znajomego, byłoby najszczersze, ale czy go to nie urazi? Nie chce go zrazić – nawet „przestępcę” lepiej wodzić na pasku. Zresztą widzi, że ma już wpływ na niego – i trzeba ten wpływ utrwalać.

Wstała i zrobiła niepewny ruch w kierunku ojca, wtedy on niespodziewanie przytulił jej głowę do swego ramienia, pocałował koniuszki jej rozwianych włosów i powiedział:

– Bądź zdrowa. Dziękuję, moje dziecko. Już ciebie rozumiem, jakbym widywał co dzień od dawna.

Byłaby mu złośliwie zdradziła, że się łudzi, ale obrana raz polityka nie pozwalała na to. Zaza była konsekwentna i uważała to za objaw wybitności.

– Za parę tygodni będziemy się co dzień widywali – wtedy się poznamy – rzekła na wpół żartobliwym głosem.

On pokiwał głową z powagą, a kiedy wyszła, zamyślił się.

– Ani słowa o matce. Jednak to nie jest z jej strony w porządku – ale w stosunku do mnie...

Duma nieznana, uczucie nowe, idące z samych głębin, przeniknęło go.

– „Moja córka” – szepnął zdumiony.

I nic więcej nie potrzebował już myśleć ani mówić. W tych dwóch słowach była cała niezmierna nowina.

Additional information