MKDNiS logo Czarne 1

Program Ochrona zabytków
Zadanie pn. Drozdowo, dwór Lutosławskich, Muzeum Przyrody
(XIX w.): wymiana pokrycia dachowego wraz z rynnami,
wymiana świetlika oraz renowacja kominów w części willowej
muzeum dofinansowano ze środków
Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu

Aleksander Pieńkowski

 Wspomnienia 1919–1920

Odcinek 5

Drugiego dnia przyjechałem do Przemyśla i w kancelarii w kadrze zameldowałem swój powrót. Na front mnie nie odesłali, bo nowy batalion 38. Pułku Piechoty Strzelców Lwowskich przygotowywali do wysłania – teraz na front nie z Ukraińcami, a z wojskami bolszewickimi. Dowódca Ukraińców, ataman Petlura, już wówczas zmienił plany. Głosił, że jak Kijów będzie stolicą i Ukraina będzie miała swój rząd, który ogłosi pobór do wojska w całym kraju, bolszewicy zostaną przepędzeni i Ukraina stanie się wolna.

            Wojna w Galicji Wschodniej szybko się skończyła, gdy przyjechała bardzo dobrze uzbrojona dywizja hallerczyków z Francji pod dowództwem Józefa Hallera. Pierwszy bój był o miasto Złoczów, które my opuściliśmy dzień wcześniej. Już na drugi dzień, po dwóch godzinach ostrzału z artylerii, w godzinę Złoczów był przez nasze wojsko zdobyty. W małych miastach bitew nie było, bo Ukraińcy cofali się do Tarnopola. Tam był zacięty bój. Ukraińcy się bronili, a nasi atakowali i po paru godzinach Ukraińcy w popłochu się wycofali, a nasze wojsko wkroczyło. Do samej granicy, około małego miasta Husiatyn nad Zbruczem, zdarzały się tylko małe utarczki patroli, a dalej wojsko polskie już nie szło[1].

            W tym czasie w Kijowie powstał rząd niby ukraiński[2], dużo wojska bolszewickiego zajęło to miasto i wiele innych. Petlura wiedział, że sam wojny z bolszewikami nie wygra, bo z jego dywizji tylko połowa została. Dużo było zabitych i rannych, wielu poszło do armii bolszewickiej. Nie wiem, z kim zawarł umowę, czy z naczelnikiem państwa Piłsudskim, czy z kimś innym[3]. Dosyć, że reszta jego dywizji[4] złączyła się z wojskiem polskim i razem zdobyto Kijów i dwie inne miejscowości. W Kijowie odbyła się defilada. Mieszkańcy, Polacy i Ukraińcy, witali żołnierzy z kwiatami, panowała wielka radość. Petlura ogłosił, że Ukraina będzie wolna i podobnież zaczął organizować swój rząd ukraiński.

            Ale wrócę do Przemyśla i do swojej kadry. Przydzielili mnie do kompanii, której dowódcą był porucznik Łyszkowski. Do wieczora nic nie robiłem, więc poszedłem wraz z Kijkiem z Czarnocina do Aleksandra Nitkiewicza, który miał warsztat krawiecki i jeszcze kilku krawców do pomocy. Łatali mundury i spodnie dla przybywających ze wsi rekrutów, bo na razie nowych mundurów nie było. Powiedziałem Nitkiewiczowi, że w czasie urlopu widziałem się z jego żoną i przekazałem pozdrowienia od niej. Rozmawialiśmy o wojnie, że pewnie jeszcze długo potrwa.

            Nad wieczorem poszedłem do koszar. Zaczęło się już ściemniać. Na sali pokazano mi łóżko, na którym miałem spać. Podszedłem, ażeby je trochę poruszyć i posłać. Był na nim siennik, nie wiadomo czym napchany, cały zielony – wyglądał jak mysie gniazdo. Wyrównałem go i biorę się za poduszkę, żeby też ją wyrównać. Była dość gruba. Gdy ze szczytu wsadziłem rękę, naszczypałem woreczek, jakby z rękawa, zawiązany sznurkiem. Wyczułem, że są w nim jakieś kostki kwadratowe. Światło elektryczne świeciło u sufitu, więc na sali było dość widno. Stał tam duży stół, dokoła którego siedzieli żołnierze i głośno rozmawiali. Podszedłem do stołu ze szczytu, pokazuję woreczek i mówię, że był w poduszce na moim łóżku. „Kto go tam wsadził i co w nim jest?” – pytam. Nikt się nie odezwał. Jeden żołnierz, co siedział obok mnie, mówi: „Zaraz zobaczymy”. Rozwiązał woreczek. Wysypały się z niego szare kostki, trochę dłuższe niż szersze. Wszyscy patrzą, a jeden mówi, że to jest proch armatni. Poszedł w drugi koniec stołu, zgniótł jedną kostkę, z kieszeni wyjął zapałki, jedną zapalił i przytknął do zgniecionej kostki prochu. Gdy tylko ogniem dotknął do zgniecionego proszku, iskry z ogniem poleciały na wszystkie strony i doleciały do rozwiązanego woreczka z prochem, przy którym stałem. Jak ten proch fuknął, to z dwóch okien szyby wysadziło i mnie strasznie popaliło całą twarz, ręce. I mundur też zaczął się tlić. Wiedząc, że na parterze pod naszą salą jest kuchnia i na noc napełniają kotły, złapałem się za twarz, wyszedłem z sali, zbiegłem po schodach na korytarz i dotarłem do kotłów napełnionych wodą. Całą głowę i ręce zanurzyłem w wodzie i ugasiłem tlący się mundur wodą. I twarz, i ręce strasznie mnie piekły.

            Przy każdej kadrze była izba chorych. Zaraz mnie tam zaprowadzono. Obecny był tylko sanitariusz, ale zaraz zatelefonował do mieszkającego w mieście lekarza kadrowego, który szybko przyjechał. Wypytał mnie, jak to wszystko się stało i powiedział, że ja sobie gorzej zrobiłem wodą. Obandażował mi całą twarz oraz ręce i nie robił żadnych zabiegów. Tak przecierpiałem całą noc, z bólu ani oka nie zmrużyłem. Rano przyjechało pogotowie i zabrano mnie do szpitala. Zaraz zdjęto mi bandaż z twarzy. Okazało się, że cała skóra odstała od ciała. Położyłem się na stole operacyjnym i jak w szpitalu we Lwowie trzymali mnie sanitariusze za ręce, za głowę i nogi, żebym się nie mógł ruszyć. Sanitariuszka podeszła z naczyniem, w którym był jakiś płyn śmierdzący jak benzyna. Sam doktor maczał w tym płynie szorstką gazę i ścierał z mojej twarzy odstałą skórę, do żywego mięsa. Ból był okropny, ale doktor powiedział, że musi to zrobić, żeby nie zostały na twarzy szramy i ślady. Gdy to zrobi, skóra porośnie na nowo, młoda.

            Po skończeniu tej roboty obandażowali mi twarz tak, że parę dni tylko małą łyżeczką byłem karmiony – taki tylko mały otwór był pod nosem do jedzenia. Przychodzili mnie odwiedzać znajomi: Aleksander Nitkiewicz, Kijek z Czarnocina, Jan Netko, ale pod innym imieniem i nazwiskiem, miał przybrane Kazimierz Sarnacki. On był u jakiegoś kapitana ordynansem. Dwa razy mnie odwiedził i już więcej się nie widzieliśmy. W szpitalu długo nie leżałem. Smarowali mi tam codziennie twarz nawet nie wiedziałem czym. Skóra narosła młoda, tylko zrazu była trochę czerwieńsza. Dwa tygodnie chodziłem zabandażowany, ale coraz to było mniej bandażu. Mogłem już sam jeść i po trzech tygodniach wróciłem do kompanii.

            Znowu poszedłem słać sobie to samo łóżko, w którym poprzednio znalazłem  proch. Bieliznę miałem czystą z domu, bo w szpitalu dawali szpitalną. Po capstrzyku[5] poszedłem spać, ale  nie mogłem zasnąć. Jakby jakieś robaki po mnie łaziły. To coś mnie gryzie na jednym boku, to znowu na drugim, to na karku i na plecach – tak całą noc. Rano wstaję jeszcze przed pobudką, zdejmuję koszulę i się oglądam. Patrzę, a koszula, która była biała, lniana, teraz jest pstra. Przyglądam się, a to wszy grube jak jęczmień. Przy każdym szwie od góry do dołu nawet nie ma przerwy. Zacząłem zabijać, ale już była pobudka i żołnierze nieśli kawę i chleb. Poszedłem i ja po fasunek[6]. Tylko zdążyłem zjeść, dyżurny krzyczy, żeby wychodzić na zbiórkę. Gdy wszyscy już wyszli, to najprzód szef kompanii zdaje raport dowódcy kompanii porucznikowi Łyszkowskiemu: „Panie poruczniku, melduje posłusznie stan kompanii 140, obecnych 138, jeden zapisał się do lekarza, a drugi staje do raportu o przydzielenie go do szkoły podoficerskiej”. To właśnie ja prosiłem szefa, żeby mnie zapisał, bo mnie tu wszy zagryzą. Porucznik powiedział, że szkoła oficerska już tydzień temu się zaczęła i teraz jest za późno.

            Wstąpiłem do szeregu i pomaszerowaliśmy w czwórkach na plac ćwiczeń za Przemyślem. Na godzinę dwunastą przyszliśmy na obiad, a o godzinie pierwszej znowu poszliśmy na ćwiczenia. Gdy wróciliśmy trochę przed wieczorem, jeszcze raz wziąłem się do roboty – bicia wszy. Biłem, dopóki widziałem, a po kolacji pomyślałem sobie, że chyba będę dziś trochę spokojniej spał, bo tyle nabiłem. Jednak gdy się tylko położyłem, zaczęło się to samo, co poprzedniej nocy. Drapałem się, przewracałem i niewiele spałem.

            Na drugi dzień znowu staję do raportu o przydział do szkoły podoficerskiej. Odpowiedź ta sama. Zastanawiam się, co tu robić. Wszy chyba mnie zagryzą, spać nie mogę, już czuję, że schudłem. Stanę jeszcze raz, do trzech razy sztuka. Może porucznik się zlituje i zechce pomóc. Zapisałem się po raz trzeci. Gdy stałem i prosiłem, widać po mnie było, że jestem smutny. Porucznik popatrzył i powiedział: „Pójdę do komendanta szkoły i się dowiem. Jak zechcą cię jeszcze przyjąć, to cię zwolnię i pójdziesz, a jak nie zechcą, to musisz zostać w kompanii”.

            Komendant szkoły, warszawiak, nazywał się Czesław Tański. Był tylko podchorążym, ale dobrze wyszkolonym i energicznym. Do pomocy miał plutonowego, też energicznego i surowego, który za byle co karał. Gdy przyszliśmy na obiad, nasz porucznik poszedł jak zwykle na posiłek do kasyna oficerskiego. Tam też przychodził komendant szkoły podoficerskiej Czesław Tański, z którym na pewno się już znali. Porucznik Łyszkowski podszedł do niego i powiedział, że jeden żołnierz dziś trzeci raz stawał do raportu, że chce wstąpić do szkoły podoficerskiej. Jeżeli byłoby to możliwe, to niech podchorąży go przyjmie, może być z niego dobry instruktor. Tański odpowiedział: „Dobrze, niech jutro rano przyjdzie na zbiórkę i się zamelduje, zobaczę go”.

            Ostatnią noc spałem z wszami na tym nieszczęsnym łóżku. Rano wstałem, buty wyczyściłem aż do połysku, umyłem się dobrze, uczesałem, każdy guzik zapiąłem i poszedłem się zameldować. Gdy przyszedłem, jeszcze przed godziną ósmą, już komendant szkoły był w swojej kancelarii. Zameldowałem się: „Panie podchorąży, szeregowiec Pieńkowski Aleksander, proszę o przyjęcie mnie do szkoły podoficerskiej”. On na mnie spojrzał i mówi: „Szkoła już się zaczęła osiem dni temu, a przez ciebie to ja muszę ćwiczenia całej szkoły opóźnić”. Odpowiadam, że będę się tak starał i nadgonię, że nie będzie trzeba szkoły opóźniać. „No dobrze, zobaczymy, czy tak będzie, jak mówisz. Idź teraz i zamelduj u plutonowego Dobranowskiego swoje przybycie do szkoły”[7].

           

 

[1]16 lipca oddziały Ukraińskiej Armii Halickiej przeszły Zbrucz, wycofując się na terytorium Ukraińskiej Republiki Ludowej.

[2]W listopadzie 1918 r. został utworzony w Moskwie Tymczasowy Robotniczo-Chłopski Rząd Ukrainy w celu zamaskowania agresji Rosji sowieckiej przeciw Ukraińskiej Republice Ludowej. W miarę posuwania się Armii Czerwonej w głąb terytorium Ukrainy przenoszono siedzibę rządu. 10 marca 1919 r. uchwalono konstytucję Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, jej stolicą został Charków.

[3]Od sierpnia 1919 r. toczyły się w Warszawie poufne rokowania polsko-ukraińskie. Rozejm zaczął obowiązywać od 1 września. 2 grudnia delegacja Ukraińskiej Republiki Ludowej zawarła porozumienie terytorialne w sprawie granic z Polską (w formie deklaracji), które sygnował przybyły do Warszawy Petlura. 21 kwietnia 1920 r. Petlura zawarł układ sojuszniczy z Polską i od polsko-ukraińskiej ofensywy na Kijów do zawieszenia broni w wojnie polsko-bolszewickiej był jedyną uznaną na arenie międzynarodowej głową państwa ukraińskiego.   

[4]6. Siczowa Dywizja Strzelców sformowana na terytorium Polski z ocalałych wojskowych formacji ukraińskich działała operacyjnie w składzie 3. Armii Wojska Polskiego, uczestnicząc w wyprawie kijowskiej i dalszych działaniach przeciw Armii Czerwonej.

[5] Capstrzyk – ustalony sygnał wykonywany na trąbce lub na sygnałówce oznajmujący koniec zajęć dziennych i wzywający do spoczynku i ciszy nocnej.

[6] Fasunek w gwarze wojskowej jest to wydawanie i pobieranie żywności i ekwipunku z magazynu wojskowego; fasowanie.

[7] Aleksander Pieńkowski został skierowany do Szkoły Podoficerskiej działającej przy kadrze 38. Pułku Strzelców Lwowskich 13 lipca 1919 r. Książeczka Wojskowa Pieńkowskiego Aleksandra wydana przez WKU Łomża w dniu 27 maja 1947 r., s. 7.

Additional information