MKDNiS logo Czarne 1

Program Ochrona zabytków
Zadanie pn. Drozdowo, dwór Lutosławskich, Muzeum Przyrody
(XIX w.): wymiana pokrycia dachowego wraz z rynnami,
wymiana świetlika oraz renowacja kominów w części willowej
muzeum dofinansowano ze środków
Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu

Wspomnienia 1919–1920

Odcinek 11 (ostatni)

Niedaleko na prawo był las. Skierowałem się do niego i ze mną sześciu żołnierzy. Gdy szliśmy lasem, natkneliśmy się na prostą linię przecinki, która skręcała nieco w prawo, i trzymaliśmy się jej. Naprzeciw nas pojawiło się pięciu naszych żołnierzy na koniach. Pierwszy jechał kapral. „Stać! Gdzie idziecie?” – zawołał. Mówimy, że do tyłu, by szukać swojej kompanii. „Tam już nie ma żadnych naszych wojsk. Idziecie na bolszewików. Zawracać razem z nami!” – zakomenderował. Idziemy więc razem tą linią z powrotem, a kapral pyta: „Z jakiego wy pułku?”. Mówię, że z 53. pp, z kompanii technicznej. „A ona gdzie stoi?” – dopytuje. Odpowiadam, że nie wiem, gdzie się wycofali. „Dowiemy się po telefonie” – informuje kapral.

            Gdy przyszliśmy, mogła być godzina około ósmej. Było tu więcej żołnierzy, którzy nie mieli wiadomości o swoich pułkach i kompaniach. Po telefonie wszystkich informowali, pouczali i odsyłali do oddziałów. Nas na końcu wezwano do kancelarii pod namiotem. Tam jakiś kapitan zapytał się, z której jesteśmy kompanii. Odpowiedziałem i wyjaśniłem, jak to się stało, że odłączyliśmy się w nocy od kompanii, gdy było jeszcze ciemno, a wycofała się już artyleria i że wycofaliśmy się do tego lasu i szliśmy, nie wiedząc, gdzie idziemy. Całe szczęście, że nas patrol napotkał i przyprowadził tutaj. Kapitan wziął za słuchawkę i telefonował, by się dowiedzieć, gdzie znajduje się kompania techniczna. Jednak nie uzyskał dokładnych informacji, bo pułkownik tylko pokazał nam, gdzie iść: „Tam gdzieś ją znajdziecie”.

            Idziemy we wskazanym kierunku, a godzina już około piątej po południu. Myślę, co mi porucznik powie. Pół nocy i prawie cały dzień nie byłem w kompanii. Wstyd mi się zrobiło, aż się czerwienię, ale trudno – zabłądziłem w lesie, a potem trzymali nas parę godzin, bo nie wiedzieli, gdzie skierować, i dlatego tak późno przyszliśmy. Idziemy wolno, ostrożnie, aby znowu nie zabłądzić, ale na szczęście znaleźliśmy swoją kompanię. Melduję się sierżantowi szefowi kompanii, a on mnie pyta, czy nie widziałem porucznika. Dziwię się: „To co, porucznika nie ma?”. Szef mówi, że nie ma: „Może go w nocy bolszewicy złapali... Nie wiadomo, zobaczymy, idźcie teraz odpocząć”. Poszliśmy do tej samej stodoły, cośmy byli zeszłej nocy.

            Porucznik nie wrócił tego dnia, tylko aż na drugi dzień rano. Okazało się, że bolszewicy zrobili wypad. Byli to sami ochotnicy, dwa tysiące (inni mówili, że tylko tysiąc – tego nie wiem dokładnie). Poinformowani przez tamtejszych Ukraińców, gdzie jest nasza artyleria na stanowiskach i że tam stałej linii wojska nie ma, tylko czujki, chcieli zagarnąć naszą artylerię. Jednak w porę się wycofała. Ten wypad drogo bolszewików kosztował, mieli zabitych i rannych. Słychać było, jak wołali sanitariuszy.

            A co działo się z naszym porucznikiem, gdy pobiegł zobaczyć, co to za wojsko idzie?

            Noc była ciemna, gdy zapytał i usłyszał odpowiedź: „Chadzij, brat! Niczewo tiebia nie budziet”. Szedł właśnie miedzą, gdzie rosły wysokie kartofle, i od razu rzucił się do ucieczki. Bolszewicy zaczęli strzelać, ale później przestali. Skręcił do środka pola z kartoflami, bo tam były najwyższe, położył się w bruzdę i tak samo dwóch żołnierzy, którzy z nim byli. Bolszewicy już ich nie widzieli. Zobaczyli natomiast, że artyleria wszystka się wycofała, więc i oni też się wycofali. Gdy porucznik spostrzegł, że nikogo już nie ma, też się swobodnie z żołnierzami wycofał.

            Porucznik zaraz poszedł się zameldować do pułkownika. Ten wyszedł w pasie z rewolwerem w kaburze z prawej strony. Porucznik stanął na baczność i zasalutował: „Melduję posłusznie swój powrót”, a pułkownik jak wrzaśnie na niego: „To kompania wiedziała, gdzie się wycofać, a porucznik poleciał do bolszewików?!”. I rękę położył na rewolwerze, a słychać było, że on już zabił dwóch sierżantów i jednego porucznika. Na pewno słyszał o tym i porucznik, bo jak pułkownik krzyknął: „Jeszcze raz jak mi się to powtórzy!”, to porucznik ze strachu pierdnął. Pułkownik znowu wrzasnął: „Nie pierdzieć!”. Opowiadał mi o tym, gdy miałem służbę, ordynans pułkownika. Mówił, że chyba w tym czasie porucznik w portki nawalił i pytał, jak tam porucznik się czuje po raporcie. Widać było, że się przeraził, bo trzymał się zawsze z daleka od kompanii i był smutny.

            Potem cofał się cały front. Gdy przez Tarnopol wycofywały się ostatnie oddziały, z  żydowskich domów, z górnych okien, rzucano granaty. Kilku naszych żołnierzy było rannych. Za Tarnopolem płynęła rzeka Seret, na której most po przejściu naszych wojsk został spalony i za rzeką żołnierze znowu się na prędko okopali. Była tam stara cegielnia, w której część naszych się skryła i z niej strzelała. Bolszewicy doszli już w tyralierach z Tarnopola do rzeki, nie wiedzieli, że most spalony, a tu tylko z kilku belek dym jeszcze idzie. Też zaczęli się okopywać i strzelać do nas. Dużo na ten odcinek ściągnęli artylerii, bo tu szła główna droga do Lwowa i tor kolejowy.

            Zaczął padać deszcz. Był tu obok niewielki ogród, rosły drzewa, a wokół gęsty bez. W środku stał mały drewniany domek kryty słomą. Około czterech metrów od budynku rosła dość gruba i wysoka grusza. Przed deszczem skryłem się pod okapem i inni też, ile tylko było miejsca dokoła domu. Wszyscy się jednak nie pomieścili, część kryła się pod bzem, trzech stanęło pod gruszą. Pociski armatnie tylko gwizdały nad nami, a jeden pocisk trafił w gruszę i się rozerwał. Odłamek zranił jednego z żołnierzy stojących pod drzewem. Rozpruł mu dolną połowę brzucha, aż wnętrzności było widać. Dwaj pozostali go bandażowali i nie wiem, co się z nim później stało, bo podbiegli sanitariusze z noszami i go zabrali. Wszyscy teraz odskoczyli od tego domku. Jedni do tej cegielni, a inni kopali sobie dołki, aby chronić się od kul, chociaż ręcznych.

            Tak do samego wieczoru, kiedy zaczęliśmy się cofać już pod osłoną pancerki. Gdy bolszewicy mocno nas nie atakowali, szliśmy całą noc. Rano przyleciał z Warszawy samolot i zrzucił ulotki z wieściami i rozkazem: Bolszewicy pod Warszawą są pobici i się cofają, jedni na wschód, a drudzy na zachód do Niemiec. Maskować tyły, tak jakby się nic nie stało, a całą siłą uderzyć na kawalerię, która jest już na przedmieściu Lwowa. Ze Lwowa uderzy dywizja poznaniaków i druga dywizja ochotników lwowskich. Rozkaz wykonać.

            Jesteśmy już w mieście Bóbrka, 18 kilometrów od Lwowa, i wszystko już przygotowane. Tylko przejść w nocy tę odległość i uderzyć. Nocą o te kilkanaście kilometrów cały front się przybliżył, a rano jeszcze wróg nic nie wiedział. Nagle z tyłu i z przodu, i artyleria, i piechota łomot na nich! Byli już na Łyczakowie, na przedmieściu Lwowa, wcale się nie opierali, tylko dali drapaka – taka sławna 1 Armia Konna Budionnego, która w czasie rewolucji pobiła Wrangla i Denikina, którzy po stronie cara stali! A tu jak szli bez boju do Lwowa, tak i teraz od Lwowa odstępowali, a piechota cofała się za nimi, i to w pośpiechu. Gdy nasze wojsko cofało się w dzień, to bolszewicy w nocy. Tylko jeden raz pod Chodaczkowem nas uderzyli. A Polacy prawie co drugą noc uderzali na nich i do niewoli brali nawet i po parę tysięcy.

            Gdy zbliżaliśmy się do Tarnopola, bolszewicy wyłapywali tam Polaków i Ukraińców, których uważali za swoich wrogów, i przed magistratem mieli ich rozstrzelać. Jednak Żydzi którzy parę dni temu, kiedy się cofaliśmy, zrzucali granaty na nasze wojsko, poczuli, że Polacy im za to odpłacą. Porozumieli się pomiędzy sobą, ocenili, że straży przy tych, co mieli być rozstrzelani, nie było tak bardzo dużo, więc posłali dwóch Żydów za rzekę San, żeby wojsko czym prędzej, jak tylko można, szło do przodu, to Żydzi zaatakują straż i uderzą na bolszewików. I tak było. Podeszli bliżej, rzucili się na straż, wydarli strażnikom z rąk karabiny i uratowali trzystu cywilów i wojskowych przed rozstrzelaniem.

            Wśród tych trzystu ludzi był mój kolega, kapral Józef Niemiec, który został u Polaka w Chodaczkowie, bo miał wrzody i nie mógł iść dalej, gdy wyprowadzałem 45 żołnierzy do miasta Kozowy. Był również ten Polak, u którego Józef Niemiec został. Aresztowali go za to, że ukrywał żołnierza. Józef opowiadał, że gdy już go wzięli do niewoli, w lesie udało się mu zbiec: „Wybryknąłem im z wozu i uciekłem, i tu już byłem za Tarnopolem, gdy znowu mnie złapali. Myślałem, że będzie koniec ze mną, ale Bóg dał, że jeszcze żyję i może jeszcze wrócę do domu”.

            Tak pomału posuwaliśmy się aż do starej granicy, do miasta Husiatyna. Tu byłem komendantem na stacji kolejowej[1]. Wojna się skończyła, dają przepustki na urlopy i ja też stanąłem do raportu o urlop. Dostałem przepustkę do pułku, a tam dadzą dokument i pojadę aż do Drozdowa.

            Dowództwo pułku stało w Brzeżanach, mieście urodzenia generała Rydza-Śmigłego. Gdy tam przyjechałem, dowiedziałem się, gdzie zakwaterował się sztab pułku i odnalazłem go w dużym domu z gankiem. Na tym ganku stał mój dowódca kompanii, porucznik Walczak, ale na pagonach nie porucznik, a major. Wszedłem na ganek, zasalutowałem i powiedziałem: „Gratuluję, panie majorze”. Odpowiedział: „Dziękuję. Siadaj, pogadamy”. Była tam ławka, na której usiadłem, a on pyta: „Co w kompanii?”. Mówię, że wszystko po staremu, a on mówi: „Pamiętasz, jak tam było na froncie?”. Mówię, że pamiętam wszystko, a i tak przypomina, to tu, to tu. Myślę, że on chyba chce, żebym prosił go o jakieś odznaczenie, ale pomyślałem, że drań dobrze wie, że ja przyprowadziłem mu 45 żołnierzy, których zostawił pod Chodaczkowem... To mam go jeszcze prosić? Nie nie będę go prosić. Nie odznaczyłby cię Piłsudski, żeby o tym wiedział?

            Pyta się, czy jadę na urlop, mówię, że tak, proszę o dokument podróży. Okazuje się, że nie ma druków i nie wiadomo, kiedy nam przyślą. Ale wziął mnie do biura i mówi do kapitana: „Panie kapitanie, niech pan wypisze dokument podróży temu kapralowi”. Kapitan odpowiada: „Panie majorze, jest tylko jeden druk rezerwowy, nie możemy go oddać”. Major mówi: „Wypisz, to jest dobry żołnierz". Kapitan wstał, podszedł do biurka, wziął ten ostatni druk i wypisał mi dokument, tak jak mu powiedziałem. To było całe moje odznaczenie za dwa lata na froncie – dokument podróżny.

            Po skończonej wojnie odbyła sie wymiana jeńców. U nich w niewoli było naszych żołnierzy 145 tysięcy, a u nas ich żołnierzy 450 tysięcy. Nasi żołnierze wrócili do Polski, a żołnierze radzieccy do Rosji radzieckiej[2].

Drozdowo, 5 czerwca 1977 roku

 

[1] W ramach ofensywy 6. armii 15 września 53. pułk wyruszył do natarcia przez Smergłową, Sowoniec na Rohatyn, który został zajęty w godzinach wieczornych. Po krótkim odpoczynku pułk ruszył dalej w kierunku rzeki Narajówki, wzdłuż toru kolejowego Rohatyn – Podwysokie. 16 września zajął Podwysokie, sforsował Złotą Lipę i maszerując dalej na Litiatyn, Kozową, Budyłów, Taurów, Jezierną, nie natrafiając prawie nigdzie na opór nieprzyjaciela, 20 września zajął Tarnopol, organizując tam przyczółek mostowy, który obsadzał do końca września. 30 września pułk wyruszył do Satanowa nad Zbruczem, skąd 14 października przeszedł w rejon Skałat – Ostapie, gdzie pełnił służbę kordonową. W maju 1921 roku pułk został skoncentrowany w Brzeżanach. Leon D. Szuchatowicz, Zarys historji wojennej 53-go Pułku Piechoty Strzelców Kresowych, Warszawa 1928, s. 36–37.

[2] Aleksander Pieńkowski został zwolniony z wojska do rezerwy 10 kwietnia 1921 roku. Książeczka Wojskowa..., s. 7.

Additional information