– Kruche jest życie – pomyślał pewnie niejeden uczestnik uroczystości pogrzebowych przedwcześnie zmarłego przyjaciela, przewodnika duchowego czy życiowego. W trudnych chwilach wojny, epidemii czy katastrofy śmierć zbiera obfite żniwo, ale i straty są najdotkliwsze w takich okolicznościach. Nie pora wówczas na mówienie o pamięci czy wdzięczności, bo jak napisał Juliusz Słowacki: „Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy”. Otrzeźwienie i czas refleksji też nastaje. Trzeba jednak stosownej chwili i ludzkiej pamięci, by właściwie upamiętnić zwłaszcza nielicznych, którym wielu zawdzięcza bardzo wiele, a może nawet życie.
W czasie I wojny światowej naród polski był wysiedlany z granic niegdysiejszej kongresówki przez wycofującą się armię rosyjską stosującą taktykę spalonej ziemi, m.in. na terenie przygranicznym i nadnarwiańskim guberni łomżyńskiej. Kilkusettysięczna rzesza na tułaczej drodze zatrzymała się dopiero w okolicach Moskwy. Można by rzec trafiła ona na pustkowia, jeśli weźmiemy pod uwagę zapewnienie podstawowych środków do życia, dachu nad głową, opieki medycznej, wychowania i oświaty dzieci i młodzieży, pracy oraz planu przygotowania się i powrotu do macierzy. A jednak wielu spośród wygnańców mających jedynie przysłowiową koszulę na grzbiecie przetrwało tę zawieruchę i szczęśliwie zakończyło rosyjskie wygnaństwo w odrodzonej Polsce. Stało się tak, gdyż w porę znalazły się jednostki gotowe przewodniczyć sprawie polskiej w Rosji i to dość szybko. W pierwszych miesiącach po wybuchu wojny w Warszawie działał już Centralny Komitet Obywatelski i Polski Komitet Pomocy Sanitarnej, przy których pomysłodawcą był pochodzący z Drozdowa Marian Lutosławski. Sytuacja skomplikowała się w chwili, gdy wojska Pruskie wkroczyły na teren zaboru Rosyjskiego, wówczas to władze zaborcze rozkazały ewakuować mieszkańców zagrożonych terenów w głąb Rosji. Była to prawdziwa tragedia tychże ludzi, bo zostali w zasadzie pozostawieni sami sobie. Jednak nie wszystko jeszcze było stracone, ponieważ władze centralne polskich komitetów pomocowych wydelegowały przedstawicieli do organizowania komitetów pomocowych na wschodzie. Tak Marian Lutosławski, delegat pełnomocny CKO wyruszył z misją do Mińska, a potem Moskwy. Wokół niego skupiało się coraz szersze grono ludzi dobrej woli, a i on sam nie ustawał w zachęcaniu do włączania się i rozszerzania akcji pomocowej. Zorganizowano grupy wygnańców w tzw. partie, na czele których stanęli przewodnicy, a Rosję podzielono na rejony pomocowe, z których najliczniejszym był moskiewski. Jemu też przewodził Marian Lutosławski, a pomagali mu bracia Józef i Jan wraz z rodzinami oraz ks. Kazimierz (osoby zainteresowane szczegółowymi informacjami o tych wydarzeniach powinny sięgnąć po lekturę Czyn niepodległościowy ziemian łomżyńskich podczas I wojny światowej, red. M. Rydzewski, Drozdowo 2017). Sytuacja wygnańców z lat 1915-1916 w zasadzie była pod kontrolą, gdy nastała w Rosji „lutowa” odwilż polityczna, tak więc bracia z Drozdowa kierowani komplementaryzmem narodowym włączyli się do działalności politycznej w ramach zawiązującej się Rady Polskiej Zjednoczenia Międzypartyjnego, przy czym Józef został sekretarzem Wydziału Wykonawczego do Spaw Wojskowych. W pracach przewodził Marian, delegat Komitetu Narodowego Polskiego, organizator PKPS oraz przewodniczący Centralnego Komitetu Obywatelskiego na Okręg Moskiewski. W nowych okolicznościach Lutosławscy znający dobrze angielski i francuski odgrywali kluczową rolę w organizowaniu środków finansowych na prace wspomnianych organizacji, a zwłaszcza formowanie się polskiego wojska. Jednak na początku 1918 r. zakrojone na szeroką skalę plany zaczęły się rozchodzić, zwłaszcza po tym jak naczelny wódz Armii Czerwonej wydał rozkaz rozwiązania wszystkich polskich organizacji zbrojnych. Dotychczasowy wysiłek organizacyjny był zagrożony, jednak i na to Lutosławscy znaleźli sposób w bolszewickiej Rosji. Rozwijano akcję ewakuacyjną polskich żołnierzy na zachód Europy, a jednocześnie skupiono rezerwy w Rewolucyjnym Związku Jeńców Polskich i zakonspirowanych ochotników w tzw. Lidze Pogotowia Wojennego. Dalszą działalność braci przerwało kwietniowe aresztowanie Mariana i Józefa Lutosławskich. Zatrzymanym postawiono zarzut rozpowszechniania „fałszywej” tajnej części porozumienia między państwem niemieckim a rządem bolszewickim z 22 XII 1917 r. Niebywale ważny dokument o „partnerstwie” dotyczył m.in. pierwszoplanowej roli Niemiec w polityce wobec przyszłego państwa polskiego, a Rosji w przeciwdziałaniu na jej terenie organizacji polskich ochotniczych formacji wojskowych. Poza tym uwięzienie było jedynym sposobem, by odciąć moskiewskich liderów akcji powrotowej od grona wygnańców, którzy nie chcieli przestać słuchać dotychczasowych przewodników-organizatorów życia wygnańczego. Bolszewicy sięgnęli więc po najskuteczniejsze z rozwiązań, i rozpoczęli bezpardonowe represje i aresztowania liderów. Tak uwięziono braci Mariana i Józefa Lutosławskich pod koniec kwietnia 1918 r. Należy dodać informację, iż rodzeństwo szykowało się do opuszczenia Moskwy mając świadomość gotowanych represji. Zwlekano jednak z wyjazdem, ponieważ, nie było komu przekazać sprawowanych funkcji. Początkowo areszt i proces nie wyglądały beznadziejnie, nadszedł jednak dzień zamachu eserowców na Lenina i bolszewickiego odwetu na więźniach politycznych, których kilkuset zamordowano. W tej grupie znaleźli się też bracia Marian i Józef Lutosławscy rozstrzelani bez wyroku 5 września 1918 r. Wieść o tym fakcie w kraju początkowo przyjęto z niedowierzaniem. Jednak, gdy pierwsze informacje potwierdziły się wywołało to prawdziwą burzę medialną. Śmierć ta nie była wyłącznie ciosem dla rodziny, o zawdzięczanej pomocy przypominali powracający wygnańcy.
O pracy ideowej Józefa i Mariana Lutosławskich był dobrze zorientowany syn Mariana, Franciszek, który pomagał rozstrzelanym. Zresztą i temu 18-latkowi zagrażało poważne niebezpieczeństwo z powodu zaangażowania w robotę wojskową. W 1931 roku to właśnie on wystąpił z wnioskiem, by ojca i stryja upamiętnić Odznaką Pamiątkową Więźniów Ideowych. Na formularzach zgłoszeń przypomniał ich wkład i poświęcenie w walkę o odrodzenie się państwa polskiego. Jednakże sam wniosek nie zawierał szczegółów. Jego autor, z uwagi na ograniczony obszar na wpisy, prócz poinformowania o uwięzieniu i śmierci odnotował fakt o zaangażowaniu ojca w organizację PKPS oraz CKO w 1914 r w Warszawie, a następnie w 1915 r. w Mińsku i do 1918 r. w Moskwie. Natomiast o stryju napisał, iż zajmował się organizowaniem wychodźstwa polskiego na terenie guberni riazańskiej, a następnie organizacją I Korpusu Polskiego gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego oraz wojsk polskich na Murmaniu 1917/1918 r. Po szczegóły odsyłał do informacji publikowanych w prasie polskiej i zagranicznej w 1918 r. Zgłoszenie wpłynęło do Kapituły Odznaki Pamiątkowej Więźniów Ideowych z lat 1914-1921 w dniu 10.10.1931 r. Po pracach gremium i złożonej dokumentacji nie pozostało wiele. Tylko lakoniczne zapisy potwierdzają przyznanie odznak. I tak w narożu strony pierwszej zgłoszeń dopisano „Rosja, Tak”, a w ostatniej rubryce tego dokumentu – nr 4180 (dyplom Józefa) i 4181 (dyplomu Mariana). Ponadto do wniosku w sprawie Mariana dołączono blankiet zawiadomienia o przyznaniu odznaki, gdzie prócz imion i nazwiska zgłoszonych do odznaczenia osób wypisano na odwrocie adnotację, że dokument nie został odebrany przez zgłaszającego mającego przebywać według zgłoszenia w miejscowości Lewice w powiecie międzychódzkim prawdopodobnie na etacie administratora dóbr Lewice. Informacja jest o tyle istotna, że zgodnie z zamieszczonym regulaminem warunkiem przygotowania dyplomów i odznak było wniesienie opłaty na pokrycie kosztów wytworzenia rzeczonych przedmiotów przez mennicę państwową. Jednocześnie informowano, że ostateczny termin regulacji opłat upływa w lutym 1932 r. Stąd zastrzegano, że zaświadczeń nie wydaje się, a Komitet po docelowej dacie z planu prac ma się rozwiązać.
Ostatecznie skończyło się na tym, że rodziny pomordowanych Mariana i Józefa Lutosławskich nie doczekały się wręczenia dyplomów i odznak.
Pozostało wspomnienie, że tragicznie zmarli bracia, jak inni ideowi więźniowie w chwili największej próby nie wyparli się postaw moralnych dotychczasowego czynu. W obronie ideałów gotowi byli do poniesienia największych wyrzeczeń by ich dotychczasowy trud nie został zaprzepaszczony. W swoim postępowaniu nie kierowali się chęcią zdobywania popularności, a zabiegi o jakiekolwiek zaszczyty czy wyróżnienia nie miały dla nich znaczenia. Toteż obowiązkiem kolejnych pokoleń pozostaje przypominanie, o ich cichej pracy, o której Józef Lutosławski napisał, że jest nie nadbudową ale miąższem życia.
Dzieło – dokonania przetrwały, naród udręczony trudami tułaczki i rozłąki z ziemią przodków wbrew założeniom władz zaborczych powrócił z pierwszowojennej tułaczki i to silniejszy, bardziej odrodzony i świadomy dwudziestowiecznych zagrożeń, bo był przygotowywany do mierzenia się z tymi wyzwaniami. Tym samym storpedowano zamysł polityki „wielkiego rozproszenia”, którą władze carskie próbowały uzasadniać i wymuszać skalą działań wojennych.
Także dziś nie tylko w Polsce dostrzega się pierwszowojenną rolę braci Lutosławskich. Co jakiś czas przypominają o nich również i rosyjscy badacze historii. Czym w ostatnim okresie baczniej zainteresował się chociażby prof. Yuri Zakharov z Moskwy, który nawiązał kontakt z Muzeum Przyrody – Dworem Lutosławskich w Drozdowie w 2020 r.
Prócz efektów prac po zamordowanych pozostały też tablice memoratywne, miejsca pamięci.
Marcin Rydzewski