Żyzna ziemia, wiekowe lasy, bujne łąki oraz życiodajna i spławna rzeka, taka jak Narew, przez wieki zapewniały dostatek przy tradycyjnym modelu gospodarowania zasobami dominialnymi nie tylko w regionie łomżyńskim. Drozdowo – dobra Lutosławskich należały do typowych przykładów. Pogorszenie się koniunktury gospodarczej w XIX w. z uwagi na wojnę krymską, wymusiło na miejscowym ziemiaństwie przebudowę dotychczasowej machiny gospodarczej. Lecz w kraju nad Wisłą brakowało pewnej recepty na te dolegliwości. W jednym z listów Wincentego Jakuba Lutosławskiego do syna Franciszka Dionizego ta uwaga ze strony młodego agronoma oburzyła nestora, który z niedowierzaniem dostrzegał rozmiar jednego z piętn gospodarki narodowej – zacofania rolniczego. Stanowczo więc zachęcał syna do nieustawania w wysiłkach wynalezienia choć jednej trafnej publikacji o zagadnieniu. Gdzie i w jaki sposób miał tego dokonać, to pozostawiał już do intuicyjnej interpretacji własnego beniaminka. Głos rozczarowania poziomem ekonomiki agrarnej kończącego agronomiczną edukację w podwarszawskim Marymoncie dziedzica podsycony był naukami tak wybitnych wykładowców, jak przyrodnik profesor Wojciech Jastrzębowski. Franciszek Lutosławski był także w gronie współpracowników „Rocznika Gospodarstwa Krajowego”, a niebawem został sekretarzem Towarzystwa Rolniczego w Warszawie. Jak mało kto zdawał sobie sprawę ze skutków zrzucania na barki dzierżawców odpowiedzialności za dochodowość wielkiej własności ziemskiej. Bez planu rozwoju przewidzianego na lata majątki borykały się z wiecznymi niedostatkami, a może i widmem parcelacji. To, co mogło być zaczynem dla wielkiego kapitału, pochłaniała szachownica drobno-szlachecko-włościańska. Lutosławski, nie widząc wokół siebie przykładu zdrowego myślenia gospodarczego, który mógłby pomóc zaradzić zapaści jego rodzinnego gospodarstwa, postanowił poznać osiągnięcia wyróżniających się gospodarek za granicą. Szlachcic-patriota, pod pretekstem tokarskiej praktyki czeladniczej, uzyskał od władz carskich paszport. Teraz mógł już bez przeszkód kilkukrotnie opuszczać Królestwo Polskie.
Wyjeżdżał na ziemie niemieckie, do Belgii, Francji, Anglii. Będąc pod dużym wrażeniem tamtejszych wzorcowych gospodarek wydał drukiem przewodnik dla rolników chcących poznać wyróżniające się gospodarstwa zachodu Europy. Szczególnie interesował się przemysłem spożywczym. Podobno chcąc poznać dogłębnie jeden z browarów wystarał się o posadę stróża nocnego. Po latach wybudował własny browar według projektu firmy „Germania” z Chemnitz. Z powodzeniem konkurował on z takimi wytwórniami jak pilzneńska, w której drozdowski przemysłowiec nigdy nie był, toteż należy uznać, iż wiedza jaką nabył w trakcie stróżowskiej praktyki musiała być niezwykle krytyczna. Niewątpliwie nie znosił on tandety i powierzchowności, gotów był płacić za jakość, miał też dystans do przepychu. Mieszkał w przebudowanym czworaku, a jego ulubionym daniem na kolację były ziemniaki z zsiadłym mlekiem. Droga do sukcesu gospodarczego jaką pokonał była długa i pełna wyrzeczeń. Ryzykował też w myśl zasady, kto nic nie ryzykuje, ten niczego nie ma. Początkowo nastawiał się na przetwórstwo produktów podażowych. Prócz własnych plonów skupował je u sąsiedztwa. Miał przetwórnię ziemniaczaną. Spirytus, krochmal i pochodne procesowe nie przynosiły jednak spodziewanych dochodów, więc przestawił się na mleczarstwo. Mimo posiadania młodego wydajnego stada krów mlecznych czerwonych polskich zrezygnował z ich hodowli wyspecjalizowując się w rasie holenderskiej i jej krzyżówkach. Bydło pozyskał z Prus, a nawet Anglii. Prócz chowu w swoje ręce wziął również przetwórstwo i zbyt detaliczny mleczarski. Ponadto rozszerzył zakres upraw o asortyment szklarniowy. Cięte kwiaty, nowalijki, włoszczyzna były czymś nowym i bardzo pożądanym w gubernialnej Łomży. Pod względem dochodowości tę sztukę biznesu przewyższała jedynie produkcja i przerób zboża we własnym młynie, a nade wszystko warzelnictwo piwa drozdowskiego rozsławione medalami wystaw światowych w Wiedniu, Moskwie, Paryżu, a nawet Filadelfii i Pittsbursku w USA. Wyrób ten sprzedawał na trzech kontynentach. Sygnowane literą „D” wpisaną w trójkąt piwo drozdowskie, jak wszystkie przedsięwzięcia miało swoje sekrety. Doskonałe ujęcie wody mineralnej oraz niemal czwarta część objętości alkoholowej. Znany przemysłowiec-kapitalista inwestował przede wszystkim w ludzi.
Wieloletniego ogrodnika Izydora kształcił w Warszawie u Ulricha i nie był to wyjątek. Z niektórymi ze współpracowników łączyły go więzy jeszcze z carskich katowni, gdzie jako powstańcy styczniowi wspólnie przechodzili piekło śledztwa. Do końca życia pozostawał pod tajnym nadzorem żandarmerii. O swoich przeżyciach nie mówił, były to wspomnienia zbyt dotkliwe, a groźba utraty rodziny i dorobku także przodków wciąż odczuwalna. W następcach, a miał sześciu synów, widział przede wszystkim obywateli. Od maleńkości wpajał im, że aby być szlachcicem ustawicznie uszlachetniać się trzeba, w codziennej służbie krajowi szukać kotwicy jego odrodzenia. Chcąc wyprowadzić synów spod apuchtinowskiego zrusyfikowanego systemu szkolnictwa urządził we własnym dworze tajną szkołę z bonami szwajcarskimi i nauczycielami takimi, jak przybyły z Uniwersytetu Wrocławskiego Oskar Rumpe. Niemieckie gimnazja w Rydze i Dorpacie oraz mury tamtejszych wyższych uczelni, a także Halle, Paryża, Zurychu i Londynu wzbogaciły potomków w niezwykle cenne i przydatne w życiu zawodowym i społecznym wiedzę i umiejętności. Umierając pozostawił po sobie najbardziej dochodowy w przeliczeniu na powierzchnię i uprzemysłowienie majątek w północno-wschodniej części Królestwa Polskiego. Zespól zakładów przemysłowych, scalone grunta drozdowskie, dokupione Wiktorzyn i Czaplice miały godnych następców. Kwestia dalszych transformacji gospodarczych ojcowizny najżywiej interesowała kierunkowo wykształconych i obeznanych z rolnictwem i przetwórstwem Stanisława, Jana i Józefa Lutosławskich. Jednak największy wpływ na jedność spuścizny miał najstarszy z synów Wincenty. Filozof, metafizyk, pasjonat dzieł Platona potrzebował środków finansowych na dalsze badania m.in. w londyńskim British Museum i prywatną docenturę na Uniwersytecie w Krakowie. Doprowadził więc do działów majątkowych, co stanowiło odstępstwo od woli ojca, który wyznaczył synom renty dochodowe, chcąc zachować wypracowaną jedność dóbr. Szeregu usprawnień dokonał syn Marian. Inżynier mechanik i elektryk zainstalował urządzenia prądotwórcze, zelektryfikował browar i młyn oraz dwory. Natomiast Jan chciał przekształcić rodzinny majątek w wielkie zakłady przemysłowe. Na znaczne inwestycje nie miał jednak zgody rodzeństwa. W początkach XX wieku dobra synów Franciszka – Dominium Drozdowo – proponowały nabywcom zaopatrzenie we własnych hurtowych składach piwa w Królestwie Polskim oraz w Moskwie, sieciach piwiarni i restauracji obejmujących 13 miejscowości guberni łomżyńskiej.
Młyn walcowy elektryczny wytwarzał mąkę pszenną i żytnią wszelkich gatunków. Warsztaty mechaniczne oferowały naprawę różnorakich narzędzi i maszyn rolniczych, parowych, gorzelniczych, tartaków oraz wyrób odlewniczych części mosiężnych. Szkółki leśne polecały duży wybór sadzonek. Mleczarnia Drozdowo w Łomży mieściła się od lat w rodzinnym domu na ul. Krótkiej, róg Jatkowej – jej siedziba zachowała się do naszych czasów. Kontynuację ojcowskiej pracy, wyróżniającej się jakością bracia uwidocznili też w nazewnictwie współwłasności: właściciele Synowie Fr. Lutosławskiego raz w adresie korespondencyjnym: poczta Lutosławski Drozdowo. Dziedzice drozdowscy aspirowali do przewodnictwa łomżyńskiemu ziemiaństwu i inteligencji. Ruchy te obserwowalne są w kwestiach strajku rolnego w 1905 r. Jan Lutosławski przykładnie podniósł wówczas stawki godzinowe oraz zmniejszył czas pracy dniówkowej robotników. Stanisław zaangażował się w organizację Szkoły Handlowej w Łomży, opiekę nad miejskim szpitalem, wybudował ochronkę i szkołę dla dzieci w Drozdowie oraz przewodniczył miejscowemu Kołu Macierzy Szkolnej. Józef kolektywizował rolników m.in. w Kółku Rolniczym „Narwica” i Towarzystwie Spożywczym „Zgoda” w Drozdowie. Bracia zaangażowali się w utworzenie i prowadzenie Łomżyńskiego Towarzystwa Rolniczego. Sprawy te wymagały dużego zaangażowania oraz udziału kapitałowego. Nie obciążały jednak budżetu rodzinnego, gdyż gros środków pochodził z własnej wytwórczości i kompetencji. Ożywienie społeczno-gospodarcze trwało do wybuchu I wojny światowej. W 1915 r. rodzina opuściła łomżyńskie strony zmuszona do tego przez wycofujące się wojska rosyjskie. W 1918 r. wśród powracających z wygnania zabrakło Mariana i Józefa zamordowanych przez bolszewików w Moskwie. Odzyskująca wolność Polska stawiała przed obywatelami nowe wyzwania.
Wielka własność dóbr drozdowskich wyrosła na skutek chęci przeciwdziałania kryzysowi rolnemu wojny krymskiej. Praca powiodła się dzięki kapitałowi ludzkiemu, który rozwinął przykładnie drozdowski przemysł i współbrzmiący z nim ruch socjalny. Był to przejaw swego rodzaju harmonii. Innowacyjność jej polegała na włączeniu się w nurt przemian gospodarczych zachodnioeuropejskich dla ratowania rodzimej gospodarki oraz zapewnienia solidnych podstaw materialnych przyszłym pokoleniom. Ich zadaniem stała się odbudowa państwa polskiego w codziennej służbie krajowi.
Autor: Marcin Rydzewski (Muzeum Przyrody – Dwór Lutosławskich w Drozdowie)
Artykuł powstał w ramach projektu pt. „LUTOSŁAWSCY – nietuzinkowe osobowości – polskie serca, światowe umysły” realizowanego przez Powiat Łomżyński przy dofinansowaniu Ministerstwa Spraw Zagranicznych.